Smak tatrzańskiego granitu.

* * *

 

Chęć pojechania w góry i oderwania się od codziennych smyczy obowiązków zawodowych dnia codziennego, urosła do niebagatelnych rozmiarów i trzeba było zamienić słowa w czyn.  
Plany obejmowały Wielkie zacięcie na Kieżmarskim, czy drogę Kurczaba na Gerlachu, jednak jak przystało na Tatry, kapryśna okazała się pogoda i plany uległy zmianie. 

 

Dotarliśmy na Słowację z niemalże opadłymi powiekami za kierownicą, tuż na parkingu drogi na Popradskie Pleso. Tu z ulgą o 1:00 w nocy położyliśmy się spać, a mieliśmy gdzie, bo spaliśmy

w moim aucie (Citroen Jumper). Komfort spania zadziwiająco niezły. Pogoda rano już dawała sygnały,

że lato w Tatrach może być różne i jeżeli wyjdzie jakiekolwiek słońce będzie okazja do świętowania.

Celem oczywiście okazała się naturalnie Galeria Osterwy.

 

Na pierwszy ogień padł Pavlin-Kracalik (V+). Droga oferująca bardzo logiczne i przyjemne rozwiązanie Lewej Wieży. Pierwszy wyciąg startuje kominem i odbija w prawo, gdzie przekracza trzy progi skalne systemem rys.Trudności to V/V+. Drugi wyciąg to trawers wchodzący w położone płytowe zacięcie za IV

i wyjście położonymi rysami z odbiciem w lewo. I tu możemy wyjść różnymi wariantami, bo: widzimy z lewej spity z drogi AliNina lub warianty oryginalne z prawej, choć na pewno mniej urodziwe ale łatwiejsze. Nieważne gdzie pójdziemy bo jest to ostatni wyciąg wiodący na szczyt lewej wieży. Stąd mamy komfortowy zjazd do żlebu. My po zjeździe próbujemy jeszcze podjąć próbę na Alininie ale na pierwszym wyciągu po wejściu w trudności zjeżdżamy i schodzimy. Jesteśmy zmęczeni słabą pogodą (zimno!, wietrznie) i ilością snu. 


Sprawdzamy pogodę będąc już na dole i okazuje się że następny dzień będzie równie słaby także postanawiamy znów uderzać na Osterwę. Tutaj wybieramy najpierw drogę Środkiem Ściany,

ale po podejściu pod kluczowy wyciąg, lite zacięcie okazuje się zbyt mocne i karkołomne ze względu na brak komfortowej asekuracji, a to tylko VI+ (!). Trzeba będzie wrócić, ale nie paląc OS wycofuje się wyjmując przeloty. Zjeżdżamy i wracamy na Alinine gdzie wyceny są różne VI+ do VII. W Polsce miałoby to na pewno VII ale wycena roli tu nie gra. Droga jest bardzo logiczna. Start tak jak Pavlin-Kracalik z tymże odbija w lewo przez krótką płytkę w system pięknych rys. Tu pojawia się obicie spitami. Jak przystało na Słowację niezbyt gęsto, co się chwali, bo walka jest tym większa, wprost proporcjonalna do odległości między nimi : ) Pierwszy wyciąg prowadzę RP. Sławek zmienia mnie na drugim i trzecim. Drugi wyciąg to wejście w siłową przewieszkę, a po niej trawers po gołej płycie do stanowiska. Trzeci to techniczne skradanie się po krawądkach, ale oba to zapewne solidne VI. 
Po przejściu zjeżdżamy i od razu wpada nam pod  rękę Onderojva Cesta (VI). Drogę możemy przejść na dwa wyciągi, lub na jeden 60cio metrowy z trawnika. My po zjeździe wylądowaliśmy na trawniku

i stwierdziliśmy że nie będziemy startować 20 metrowym czwórkowym podejściem, dlatego od razu przewiązaliśmy się i w drogę. Pierwsze trudności to trawers odstrzeloną płytą za V gdzie mamy super zabity hak, gdzie wchodzimy w płytę (3 spity) wchodzące wyżej w zgrabną rysę. Z rysy ewidentnie prowadzi nas przewinięcie do zacięcia którym idziemy pod stanowisko zjazdowe z dużym głazem. Uwaga ! w zacięciu spora luźna płetwa. Dlatego my ominęliśmy wyjściowe kilka metrów i przewineliśmy się na prawo do stanowiska zjazdowego po prawej. Wyciąg super, jedna uwaga: duże przesztywnienie liny. Dlatego polecam długie taśmy na przelotach.

Trzeci dzień przyniósł deszcz od rana do późnego popołudnia. Więc spędziliśmy go na włóczeniu się po m.in. Liptovskim Hradoku. Gdzie znaleźliśmy skały, które wyglądały mniej więcej jak Iglica w Będkowskiej od Północy, ale odkryliśmy, że były podpisane tam drogi (sic!). Zapewne za cyfrą trudności będą miały symbole R/X.

 

Ostatniego dnia prognozy są znacznie lepsze, choć jak się okaże będą dalekie od optymizmu. Postanawiamy podejść, (jak słusznie się zresztą okazało) z rezerwą do pogody i zrezygnować z jednego z dwóch naszych głównych celów. Postanawiamy że skoro działamy w rejonie Popradzkiego Plesa, idziemy na Szarpane Turnie. 


Podejście pod ścianę z dołu to ok 2,5 h. Widok rejonu doliny Złomisk rekompensuje nasz trud. Górne piętro doliny,  tuż za Tępą przypomina te widoki które widzieliśmy na Kaukazie. Szum potoku, zielone trawy...cisza i otaczające nas granitowe ściany. 


Niedługo później jestesmy pod ścianą. Wybieramy drogę Plska za VI-. Prowadzę pierwszy. Nie do końca z początku wiemy czy startujemy właściwie. Pomaga intuicja. Coraz bardziej pojawia się ewidentnie chodzony granit, są przetarcia, widać przetarte, jasne stopnie. Dominuje płyta. Trzeba zaufać tym stopniom, gorszym lub lepszym, choć asekuracja nie jest tu zbyt komfortowa, bo często nie ma jej gdzie założyć. W końcu dochodzę do stanowiska. Każde stanowisko jest komfortowe z dwóch ringów, co jest znane na tatrzańskich klasykach, a na pewno zalicza się do nich droga Plska.

Wyciąg to pełne 60m. Dochodzi Sławek. Wychodzę jeszcze 10 metrowy fragment progu w którym estetyczna rysa wyprowadza pod prawdziwe trudności. Teraz Sławek przejmuje prowadzenie. Start: to płyta z hakiem z prawej strony, a nogi i ręce muszą ufać tarciu i mikrochwytom. Ufff..Udało się i Sławek wchodzi w diagonalną rysę która wyżej przekształca się w przepiękną płetwę w kształcie banana wyprowadzającą pod kolejne stanowisko. Przejście na drugiego to czysta przyjemność. Następnie znów Sławek. Tutaj jest już trudniej. Start i pierwsze 5m to trudności ewidentnie VI. Nie ewidentny układ ruchów zajmuje Sławkowi chwilę, po czym idzie w górę właściwą sekwencją. Tu rysa nie pozwala na czerpanie przyjemności z samego jej przejścia, ale pojawia się prawdziwa walka. Rysa wypycha ciało, a dobre chwyty znikają. Dobrze że na wyjściu pojawia się nadzieja w postaci zaginającej się, ale niepozornej klamy. Teraz czujny trawers i jesteśmy w domu. Sławek zrobił kawał dobrej roboty.

Czas na mnie. Przed nami kolejny ostatni wyciąg na trawiaste półki. Estetyczny trawers w prawo pod nietypowe zacięcie. 80 stopni i lita płyta z prawej i z lewej strony. w środku dość szeroka rysa na pięści. Pośrodku wbity bong i bukowy kołek, pamiętający pewnie czasów samego Plska . Przymierzam się kilka razy..nie dam rady z plecakiem. Podczepiam go do przelotu Sławek go przejmie. Ostatnia próba..tarcie na butach i kolanach, z tyłu zacięcia grają plecy, celuje do wydającego się, najbliższego dobrego chwytu a tam... słabo...nerwowo szukam czegoś lepszego i pozwalam tarciu wziąć górę...giełgam...jest,, Klama! Trawnik. I po drodze. Ściągam Sławka. Zjeżdżamy. Zjazd 60m Kominem Komarnickiego, liny akurat.

I na dół. W Popradzkim zasłużone piwo i kofola. 

Potem dół i nocą powrót do Polski. Około pierwszej w nocy jesteśmy na Śląsku, a o 6 zawożę Sławka na dworzec do Tychów. Górska epopeja skończona i znów powrót do szarości dnia codziennego. Pozostał tylko znany od zawsze: smak tatrzańskiego granitu...i podróż do Poznania : )
 

* * *

30 lipca 2017

Copright 2016               Mateusz Grobel

Ta strona została stworzona za darmo w WebWave.
Ty też możesz stworzyć swoją darmową stronę www bez kodowania.